sobota, 17 października 2015

Śmierć Ariany Dumbledore

Rodzina Dumbledore mieszkała w Dolinie Godryka. Po śmierci Kendry, matki trojga dzieci. W domu Dumbledoreów zapadł chaos i potężne zgrzyty, które wpływały negatywnie nie tylko na całą rodzinę, ale i otaczających ich ludzi, sąsiadów.
Albus Dumbledore najstarszy z trójki rodzeństwa zaprzyjaźnił się z Gellertem Grindelwaldem, który zbiegiem czasu okazał się w oczach Albusa godny tego aby uznać go za przyjaciela, co nie za specjalnie podobało się młodemu bratu Albusa, Aberforthowi. Aberforth nie czuł specjalnej sympatii do tego chłopaka. Uważał, że ciągłe przebywanie Grindelwalda w ich domu źle wpływa na chorą siostrę Ariane.
Dzień był słoneczny, ale nie można było uznać go za dobry, bo z domu Dumbledore od samego rana odbiegały głośne rozmowy, i co i raz donośne krzyki.
- Albusie - rzekł chłopak w czarnym płaszczu - ty wcale mnie nie słuchasz.
- Słucham, ale nie mogę się z tobą zgodzić - oświadczył drugi chłopak o kasztanowej czuprynie. - Łatwo tobie mówić. Nie mogę zostawić Aberfortha z całym domem na głowie. Obiecałem matce, że będę się opiekował nim i Arianą.
- A ty tylko o Aberforthie i Arianię. Musisz kiedyś opuścić dom i żyć własnym życiem. Założę się, że Aberforth poradził by sobie z waszą siostrą.
- Niestety Gellertcie nie mogę - rzekł Albus zaczynając segregować książki na półce.
- Zrozum - powiedział Gellertem, odciągając go od półki - teraz jestem w stu procentach pewien gdzie trzeba szukać Czarnej Różdżki. Pamiętasz obiecałeś mi, że ruszymy razem jej szukać.
- Pamiętam...
Po chwili milczenia rozległo się pukanie do drzwi. Był to Aberforth.
- Ariana jest głodna - powiedział zupełnie ignorując Gellertem, który cicho prychnął.
- Dobrze, już schodzę - rzekł Albus - przygotuj stół do posiłku.
- Już jest wszystko gotowe, Ariana...
- Ariana to, Ariana tamto. Nie możesz dać mu spokój ?! - warknął Gellert. - Nie umiesz zająć się własną siostrą.
- Coś nie wydaje mi się zęby ktoś pytał cię o zdanie - rzekł Aberforth - nie jesteś tu miłe widzianym gościem...
- Aberforth - przerwał mu Albus.
- Nie Albusie, chcę wysłuchać co leży na wątrobie twojemu bratu - powiedział Gellert składając ręce na pierś.
- Mam już po dziurki w nosie ciebie i tego co tu robicie. Przez ciebie Albus zaniedbał nie tylko siostrę ale i swoje ambicję.
Grindelwald prychnął śmiechem.
- Tak się składa mój drogi Aberforth, że dzięki mojej interwencji Albus spełnia swoje ambicję jeszcze lepiej niż na opiece nad rozpuszczonym braciszkiem i ułomnej siostry.
Tego było już za dużo. Słowa Gellerta wstrząsnęły Aberforthem, że aż piana wstąpiła mu do ust.
- Co ty powiedziałeś - warknął Aberforth. - I ty pozwalasz aby on obrażał twoja rodzinę? - zapytał Albusa - Ja na to nie pozwolę!
W brzmieniu oka Aberforth celował w Grindelwalda różdżką. Albus podbiegł do nich i stanął pomiędzy nimi.
- Aberforth przestań.
- I ty go jeszcze boisz? - wrzasnął Aberforth - Odsuń się! Jeśli naprawdę zależy ci na rodzinę stań po mojej stronię.
- Albusie odsuń się - powiedział Gellert wyciągając swoją różdżkę - pokażę temu śmieciowi gdzie jest jego miejsce.
- Nie pozwolę ci na to - rzekł Albus - nie pozwolę wam obu. Gellertcie, Aberforth ma rację, będzie lepiej jak już sobie pójdziesz.
Grindelwaldowi szczęka opadła ze zdumienia.
- I nie wiem czy ruszę z tobą na tą wyprawę.
- Czy ja dobrze słyszę? Rezygnujesz z wyprawy swojego życia dla...
- Dla rodziny. Tak rezygnuje - odrzekł Albus.
- A teraz wynoś się stąd - warknął Aberforth.
- Nie Albusie! Tak szybko się mnie nie pozbędziecie. Jeśli nie chcesz iść po dobroci, to zmuszę cię!
Z końca różdżki Gellerta wystrzelił czerwony grot zaklęcia, które prawie trafiło Aberfortha w twarz, ale ten się uchylił.
Już po chwili pokój Albusa przemienił się w pole bitwy. We wszystkie strony latały różnokolorowe pociski zaklęć. Całą trójka pojedynkowała się.
- Gellert! - wrzasnął Albus widząc, że jego brat Aberforth przegrywa - Expelliarmus!
Zaklęcie odbiło się od wystrzelonego oszołamiacza.
- Gellertcie daj za wygraną, poddaje się - krzyknął Albus - Przecież nie chcemy aby komuś stała się krzywda.
Ale słowa te nie docierały do Grindelwalda, który jak opętany to odbijał zaklęcia, to je rzucał. Albus, Aberforth i Gellert walczyli zaciekle, cała trójka była wyśmienita w pojedynkowaniu się, ale nikt tego nie przewidział. Nikt nie sądził, że w trakcie walki ktoś wejdzie do pokoju.
To stało się zbyt szybko, nikt nie miał choć jednej chwili na jakąkolwiek reakcję obronną.
Do pokoju weszła Ariana przestraszona hałasem. Latające wokół zaklęcia uderzyły we wszystko na swojej drodze, ale bezbronna i nie uzbrojona Ariana była bez szans. Zaklęcie któregoś z trzech chłopców ugodziło ją prosto w pierś. Ariana osunęła się po ścianie, jak spuszczona ze sznurków kukiełka, przerażona twarz zastygła a łzy spłynęły po jej różowych policzkach.

Black kontra Pettigrew

Syriusz Black był szczerze zrozpaczony. Pod żadnym względem nie mógł powstrzymać łez, a dłonie trzęsły mu się na tyle, że musiał wsunąć je do kieszeni dżinsów. Nie potrafił się z tym pogodzić, właśnie na własne oczy widział martwe ciała jednych z najbliższych mu osób.
Lily i James nie żyli, a on wiedział, że maczała w tym palce jedyna osoba, którą wiedział gdzie szukać.
Po krótkotrwałej chwili dostał się na miejsce. Dom był obskurny, prawie wszystkie okna były zabite deskami. Bez pukania wpakował do środka, na wypadek trzymając różdżkę w gotowości. Czuł, że jest na tyle zdesperowany, że nie będzie zwlekał aby kogoś zabić.
- Peter! - wchodząc do małego saloniku - Glizdogon! Jesteś tu?
Nie usłyszał odpowiedzi. Spojrzał na kominek, wyglądał jakby ktoś pośpiesznie zgasił w nim ogień strumieniem wody.
- PETER! To ją Syriusz!
Głucha cisza. Dom był opuszczony.
Kopniakiem otworzył frontowe drzwi, które wyleciały z górnych zawiasów. Black wiedział, że Glizdogon nie jest aż tak głupi, aby siedzieć w tym domu i czekać.
Nie sądził, że tak szybko go odnajdzie. Był wręcz bardzo zdziwiony, gdy zobaczył Petera wśród mugli. Dość brutalnie wdarł się w tłum, odpychając ludzi jak gałęzie w buszu. Peter nie świadom zagrożenia przedzierał się wśród mugli gdzieś przed siebie. Gdy odruchowo spojrzał sobie przez ramię i ujrzał Syriusza, przestraszony zaczął biec.
Black bez zastanowienia ruszył za nim, choć pościg nie trwał zbyt długo, bo Peter zrezygnował po kilkunastu metrach.
- Nie przywitasz się? - zapytał Syriusz. - Czemu uciekasz, boisz się mnie?
- Syriusz, nie rozpoznałem cię - wymuszał Peter.
- Byłem w twoim domu, nie zastałem cię.
- Ach tak, postanowiłem przenieść się, nie mogłem...
Syriusz jednak uciszył go podniesioną ręką.
- Pewnie słyszałeś co się stało wczoraj w nocy, James i Lily nie żyją.
- Tak słyszałem - rzekł Peter, ale od razu zrobił się czerwony na twarzy - Nadal nie mogę w to uwierzyć.
- To jasne... - zadrwił Syriusz.
- Syriuszu, co to za ton - rzekł Peter udając obrażonego - chyba ty nie sądzisz, że to... to ja.
- Nie udawaj głupia - wrzasnął Syriusz - To ty byłeś Strażnikiem Tajemnicy!
Syriusz złapał go za pierś podnosząc go kilka cali nad ziemię.
- Syriuszu!
Syriusz z bólem w boku doskoczył od Petera, który opadł na ziemię trzymając w dłoni różdżkę. Syriusz w prawym boku kurtki miał wypaloną dziurę.
- Nie oskarżaj niewinnego człowieka bez dowodów - to ty na pewno stoisz po jego stronie.
Syriusz zderzył się jak dziki pies, wyszczerzył zęby, ale Peter ruszył w długą, w tłum mogli. Jednak zanim się obejrzał Syriusz przycisnął go do pobliskiej ściany.
- Ty cholerny tchórzu, sprzedałeś Lily i Jamesa Voldemortowi. Co Ci obiecał!
- Ja... Jak śmiesz tak mówić - zapiszczał Peter wyrywają się z jego uścisku - Jak śmiesz mnie oskarżać. James był dla mnie jak brat.
- Nie kłam! Znajdź  w sobie tyle odwagi, przyznaje się! - wrzasnął Syriusz, a mających ich mugole, zaczęli się na nich patrzeć.
Peter jednak zdołał to zauważyć, choć stał do nich plecami. Zarzucił w pośpiechu ręce za plecy i nie opuszczając Syriusza z oczu wrzasnął.
- To ty! Ty zdradziłeś Lily i Jamesa Potterów Sam-Wiesz-Komu!
Syriusz z piana w ustach ruszył na niego z podniesiona różdżką. Ale zanim zdążył cokolwiek zrobić błysnęła oceniające zielone światło za jego pleców, a wokół nich jak muchy padali na ziemię mugole.
Peter ze strachem w oczach obejrzał się przez ramię, nie opuszczając wzroku z Syriusza, który jak wryty nie ruszył się z miejsca ze zdumienia. Patrzył się tylko po ulicy, po martwych ciałach.
- Coś ty zrobił! - krzyknął Peter. - Czym oni zaginęli? Ty morderco!
Ale zanim Syriusz zrobił choć jeden krok, znów błysnęło a Peter wrzasnął i zniknął mu z oczu. Na chodnik spadł tłusty szczur, zakrwawiony palec i różdżka. Szczur w mgnieniu oka zniknął w pobliskiej kanalizacji, a Black oszołomiony stał otoczony martwymi ciałami mugoli.
- Stój! Nie ruszają się!
Po jego lewej stronie pojawili się ludzie w czarnych płaszczach. A Black na ich widok ryknął niekontrolowanym śmiechem.

Co się stało po raz pierwszy pod Wierzbą Bijącą?

Na dziedzińcu słońce wylewało się jeszcze bardziej niż wczoraj. Uczniowie nie mieli już ochoty przesiadywać w zamku, gdy na zewnątrz było tak ciepło.
James i Syriusz szli z przodu, a zaraz za nimi maszerował Remus z nosem w książce. Peter jako ostatni podbiegał co i raz, aby za nimi nadążyć.
- Chłopaki, poczekajcie! - krzyczał za nimi, dysząc, wycierając twarz rękawem szaty.
- I gdzie dziś idziemy? - zapytał Syriusz, gdy zatrzymali się pod drzewem obserwując jezioro - W Zakazanym Lesie jest już trochę nudno, błonia też mi się już znudziły. Może zwiedzimy dalej wioskę.
Remus nieco się skrzywił. On jako jedyny z czwórki przejmował się tymi wyprawami nocą.
- Co ty na to, Remusie? - zapytał James szturchając go w ramie. - Wioska do chyba dobry pomysł.
- A czy ja wiem. A jeśli ktoś tam będzie? Dumbledore nie był by zadowolony.
- Daj spokój - prychnal Syriusz. - Jeszcze nikt nas nie widział. A w Zakazanym Lesie jest dużo wilkołaków.
- Ciii... nie tak głośno - warknął Remus rozglądając się.
- Nikogo tu nie ma - szepnął Peter.
- I co z tego, gdyby ktoś się dowiedział, nie tylko wyrzucono by mnie ze szkoły, ale i Dumbledore miał by kłopoty.
- Wiec dziś wieczorem? - zapytał Syriusz jakby niby nic.
James kiwnął głową klepiąc Syriusza w ramie wstając z trawy.
- Peter? Remus?
Peter ochoczo krzyknął:"No jasne!", a Remus wzruszył ramionami, i również kiwnął głową.
- Popatrzcie kto tu idzie - zawołał James, wskazując broda szkole.
- Potężny Severus Snape - krzyknął Syriusz podchodząc do Jamesa, który wyszedł z cienia drzewa.
- Za zimno w lochach? - zapytał Syriusz.
Lecz Snape go zignorował, zwracając się do Remusa, który podszedł do Jamesa i Syriusza. Peter czaił się za jego plecami.
- Widziałem cie Lupin jak szedłeś z panią Pomfrey któregoś wieczora przez błonia - powiedział Snape szczerząc zęby.
- I co z tego? - zapytał James.
Snape go zignorował.
- Taki pilny uczeń dostał szlaban? Co złe towarzystwo źle wpływa na ciebie?
Snape wyglądał jakby był z siebie dymny. Właśnie zakpił sobie z jednego ze swoich szkolnych wrogów. James i Syriusz wyglądali jednak na niezbyt przejętych jego słowami.
- Wracaj do swoich lochów, Snape - warknął James - Syriuszu zauważyłeś, ze tłuste włosy Snape lśnią w słońcu?
Peter za ich plecami ryknął śmiechem, choć przypominało to głośne pisknięcie.
- Jeśli jesteś taki ciekaw Snape. To dlaczego ich nie śledziłeś? Przecież tylko to potrafisz. Założę się, ze miałbyś świetne plotki dla swoich kumpli - powiedział Syriusz uśmiechając się głupkowato.
Snape zrobił głupią minę i bez słowa odwrócił się na piecie kierując się do zamku.
- Syriuszu, czy ty zwariowałeś? - zapytał James. - Jeśli Snape rzeczywiście będzie nas śledził, wyleją nas.
- Nie ma szans - zarechotał Syriusz - Snape to tchórz, nie ośmieli się opuścić swoich lochów.
- On nie jest taki głupi Syriuszu - powiedział Remus - nie wiesz co się roi w jego głowie.
- Spenia i tyle - dodał Peter.
Syriusz klepnął Petera w plecy i razem z nim ruszył w stronę szkoły. Zaraz za nimi ruszył James z Remusem. Snape właśnie zniknął za głównymi drzwiami zamku.
Wieczór był dość ciepły. Na bezgwiezdnym niebie leniwie przemykało kilka obłoków. Słonce topiło się powoli w szczytach drzew Zakazanego Lasu.
- Gotowy? - zapytała pani Pomfrey, gdy podszedł do niej Remus w sali wejściowej.
Remus tylko wzruszył beznamiętnie ramionami i wyszedł przez frontowe drzwi na błonia.
Tuż za nimi skradali się Syriusz, James i Peter. Poczekali aż ucichną ich kroki a potem sami wymknęli się z zamku chowając się na skraju lasu.
W oddali zauważyli jak pani Pomfrey długim kijem uderza w narosłe na pniu Bijącej Wierzby, a potem jak Remus ginie w jej pniu. Przez chwile obserwowali jak pani Pomfrey wraca do szkoły i jak wierzba budzi się zaczynając wywijać swoimi gałęziami.
- Idziemy - powiedział Syriusz, wychodząc ze swojej kryjówki, ale w ostatniej chwili zatrzymał go James.
- Popatrz - wskazał na wielki głaz niedaleko Wierzby Bijącej.
Był to Snape, który wyskoczył za skały na tyle, ze widać go było bardzo dobrze w zachodzącym słońcu.
- A wiec nie jest taki głupi - szepnął Syriusz.
Byli w szoku gdy Snape złapał za ten samy kij co wcześniej pani Pomfrey i uderzy nim w narośl drzewa.
- Trzeba go zatrzymać, Syriuszu - powiedział James ruszając się z miejsca.
- Czekaj - szepnął Syriusz, próbując zatrzymać przyjaciela, ale było już za późno.
Snape zniknął im z oczu, wchodząc pod Bijąca Wierzbę.
- To nie jest zabawne, Syriuszu - powiedział James widząc zadowolenie na twarzy Syriusza.
James ruszył biegiem, wchodząc do tunelu pod drzewem. Nie widział już Snape'a wiec przyspieszył kroku, a gdy już mógł zaczął biec truchtem. Pod sam koniec tunelu usłyszał wrzask, i ujrzał nogi Snape'a wystające z klapy w podłodze. A potem usłyszał głośny wyk wilka.
James szybko podbiegł do Snape i pociągnął go za szatę w dół z powrotem do tunelu.
- Wilkołak! - wrzasnął Snape. - Lupin! Wilkołak!
Ale James bez słowa pociągnął go tunelem ku wyjściu. Gdy wyszli na powierzchnie, wierzba zaczęła chlustać im plecy, dopiero przestała gdy odeszli nieco dalej.
- Lupin to wilkołak! - wrzasnął Snape - Wilkołak! Wiedziałeś o tym!?
James milczał. Pojawił się Syriusz z Peterem.
- Szybko do szkoły z nim - wrzasnął James. - Widział go. I to przez ciebie!
- Daj spokój - powiedział Syriusz przestraszonym głosem.
- Dumbledore dowie się o tym! - wrzasnął Snape.

Opowiadania z cyklu Harry Potter

Opowiadanie te opowiadają co się działo na drugim planie przygód młodego czarodzieja książek J.K. Rowling. Te krótkie historie były wspomniane w wszystkich częściach o Harrym Potterze, ale nie opisane. Ja postarałem się opisać je jak uważam, że wyglądały (Czy mi się udało? Ocence sami). Życzę miłego czytania :)

niedziela, 12 stycznia 2014

Fragment Opowiadania

(...)

Umówiliśmy się na osiemnastą, mieli po mnie przyjechać.


Zanim jednak odczepił się od moich słuchawek, bo razem słuchaliśmy muzyki z mojej MP3 idąc do domu, gadaliśmy jeszcze o wspólnej pracy na koniec roku z angielskiego. Chad od pewnego czasu nie dawał mi spokoju. On już miał przygotowany plan co do naszego referatu. Chad był bardzo dobrym uczniem, ale od pewnego czasu został nazwany klasowym dziwolągiem, bo jako jedyny zgłaszał się na każde pytanie nauczyciela. Jego zeszyt był księgą, w której wszystko było, od angielskiego po architekturę grecką. Więc o referat z anglika nie musiałem się martwić.


Wróciłem do domu, gdy Chad upewnił się dziesiąty raz z rzędu, czy dobrze zapisał godzinę na którą się umówiliśmy do pizzerii.


W kuchni paliło się światło, a z otwartej lodówki wystawał gruby zad Barry'ego, który głośno sapał wyciągając puszkę piwa z czteropaku.


Krzyknąłem, że wróciłem, i zamknąłem za sobą drzwi mojego pokoju, rzucając się na łóżko twarzą w poduszkę zamykając oczy. W oddali dobiegł mnie bardzo nieprzyjemny odgłos wypuszczania gazów przez Barry'ego.
- Może, byś się opanował trochę – warknąłem podnosząc głowę z poduszki. – Nie jesteś tu sam.
- Zamknij się szczeniaku – odpowiedział Barry, przełączając kanał w telewizorze.


Ręka sama zacisnęła mi się w pięść, a ciśnienie podskoczyło do dwustu. Tak bardzo denerwował mnie ten facet, że miałem już kilka razy ochotę powiedzieć mu co o nim myślę. Jednak to mama zazwyczaj hamowała mnie, kiedy to otwierałem usta, wtedy dostrzegałem, że się go boi. Kiedyś dostrzegłem na jej twarzy delikatny siniec, gdy zapytałem co jej się stało, popłakała się i wydukała, że się potknęła i uderzyła w komodę. Ale ja już wiedziałem co się naprawdę stało, wtedy Barry uderzył ją po raz pierwszy, ale płacz mojej mamy słyszałem też kilka razy w nocy, wtedy to i mi zbierało się do płaczu.


Do domu wrócił Ed kiedy buszowałem w kuchni, za czymś do jedzenia. Była trzecia, a z Chadem umówiłem się na szóstą. Gdy znalazłem w lodówce kilka plasterków sera, Ed skarżył się ojcu:
- Znów wylądowałem na dywaniku u dyrektora.
Barry chrząknął, na znak, że słyszy.
- Pobiłem grubasa Sternberga – powiedział Ed, jakby jego ojciec zapytał: „za co?”. - Powiedział nauczycielce, że spisałem pracę domową, a ta postawiła mi lufę. Musiałem się zemścić.
Barry znów chrząknął zupełnie jak prosiak, a potem powiedział:
- Mocno mu dołożyłeś?
- Ładne kazanie, może jeszcze pokażesz mu nocy cios – powiedziałem wychodząc z kuchni, mając na talerzu trzy kanapki z serem i herbatę, wchodząc do swojego pokoju.


Barry coś tam wysapał: „nie mów mi na Ty”, ale zignorowałem to mimo uszu. Ed gdzieś po półgodzinie wybiegł z domu trzaskając drzwiami, a Barry wszedł do mojego pokoju zataczając się jak sęp do padliny, podchodząc do mnie (waliło od niego piwskiem jak z gorzelni) prosił, gdzie prosił chciał trochę forsy.
- Daj mi spokój człowieku – warknąłem nie patrząc na niego. – Proszę cię, opuść to pomieszczenie, bo śmierdzisz na kilometr.


Po kolejnej próbie wymuszenia pieniędzy, Barry próbował pacnąć mnie w tył głowy otwartą dłonią, ale zdążyłem się uchylić tak, że machnął ręką po nicości delikatnie muskając kilka moich włosów. Po kilku minutach sterczenia nade mną wyszedł siadając przy kuchennym stole.


Mama wróciła od sprzątania u pani Burger po nie mniej półgodzinie. Tak ja co dzień Barry wysępił od niej kilka groszy wychodząc z domu nucąc pod nosem jakąś melodie, dumny z siebie.
- I jak tam w pracy? – zapytałem zaglądając do kuchni. Mama coś już mieszkała w garnku.
- Witaj kochanie, dobrze. Mam dla was niespodziankę, ale powiem przy obiedzie.
- Sorki mama, ale ja nie będę jadł. Chad zaprosił mnie do pizzerii.
- To bardzo miło z jego strony.
- Jego ojciec zaproponował mu ten wypad, ale jest strasznym nudziarzem. Więc Chad zaprosił mnie dla towarzystwa.
Mama nagle się uśmiechnęła mówiąc:
- Twój ojciec był duszą towarzystwa, zawsze umiał zabawiać ludzi – nagle spoważniała, robiąc taką minę jakby powiedziała coś za dużo.
- Mamo, jaki on był? – zapytałem. – Nigdy nic o nim nie mówisz, a jak coś to bardzo krótko.
- A wiesz, mój szef z knajpy zaproponował mi awans, jako księgowa. Pani Marvell stara księgowa poszła na emeryturę, a ja mam odpowiednie klasyfikacje, więc się zgodziłam – tu się uśmiechnęła – pomyślałam, że taka druga okazja może się nie powtórzyć. Miałam powiedzieć wam to przy kolacji, ale ty idziesz z Chadem, więc.


Znowu to zrobiła. Znowu zmieniła temat. Zawsze tak robi jak pytał o tatę. Nie wiedziałem dlaczego tak robi. Czy mój ojciec był jakimś kryminalistą, że nie chciała abym o nim coś wiedział. A może jakimś tajnym agentem z tajną kartoteką, a nie upoważnieni nic nie powinni wiedzieć na ten temat, bo byli by w wielkim niebezpieczeństwie, gdyby się o nim dowiedzieli. O moim ojcu wiedziałem tylko tyle, że byłem do niego bardzo podobny i, że umarł gdy miałem pół roku.
-Mamo ja nie mam już ośmiu lat – powiedziałem po chwili milczenia. – Przecież mi możesz powiedzieć, co się stało z moim tatą.


(...)

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Tekst piosenki: "Zawsze razem"

To Ty i Ja
To nasz nowy świat,
Gonitwa z czasem trwa.
Biegniemy przed siebie
Nie patrząc wstecz.
Nasze serca grają tą samą melodię,
I biją w tym samym rytmie.

Bo gdzie Ty, to i Ja.
Jak dwa magnesy, ciągle przyciągamy się.
Ja kompas. Ty jesteś celem mym.
Bo gdzie Ja, to i Ty.
Jak dwa magnesy.

Wszędzie razem, nigdy osobno.
A kiedy nie ma Cię,
Świat szaleje, a Ja razem z nim.

To Ty i Ja
To nasz nowy świat
Świat bez zmartwień,
Świat bez bólu.
Bo kiedy nie ma Ciebie,
Świat szaleje, a ja z nim.

Bo to wszystko ma sens.
Bo jesteśmy dla siebie stworzeni.
Tam gdzie Ty, to i Ja.
Jak dwa magnesy,
Nigdy się nie odpychamy,
Zawsze będziemy złączeni.

Bo to wszystko zawsze ma sens,
Bo to wszystko to tylko dla nas.
Jak magnesy, kompasy i bicie serc.
Takie ludzkie, a takie normalne.

sobota, 14 grudnia 2013

Wiersz: "Rozterka"

W mojej głowie pustka,
Rymów także brak.
Tuż przed oczami czarną plamę mam.
Nie wiem co mam robić,
W domu krzyk i ból.
Serce mi dyktuje, chłopie daj na luz.

Za oknem ciemno już
W powietrzu spalenizny smak,
Dym z komina otacza mój świat,
Jak mgła o piąter rano.

W mojej głowie myśli sto.
Rymów nadal brak.
Choć za oknem świta,
Ja w rozterce trwam.
Mgła rozstąpi się,
Gdy krzyknę: STOP! Już dość!
Moje myśli gnają gdzieś,
Nie wiem co mam z nimi robić.

Kwiat na oknie pragnie wody,
Mi też czegoś brak,
Nie mam siły.
Jak krew pulsuje w żyłach,
Jak tętno skacze aż strach.
Teraz już rozumiem: Jestem całkiem sam.


Będę bardzo wdzięczny za wszystkie komentarze.